Tak wyszlo, ze w drodze do mont st michel napatoczylo sie Nantes, ktore zaatakowalam setka zapytan o nocleg wczoraj w nocy a dzis juz zdazylam rozejrzec sie po centrum, zjesc wysmienite bretonskie nalesniki i (przykro mi) wypalic z setke papierosow podczas angielsko-francuskich rozmow z Benjaminem i jego wspollokatorka. Benjamin odpowiedzial na moja wiadomosc jako drugi i ostatni, ale wciaz nie moge uwierzyc ze to wlasnie on, posiadacz najfajniejszego profilu na Couch Surfing w calej Bretanii, zaprosl mnie do siebie. Ben jest dokumentalista radiowym, kolekcjonerem szeroko pojetych dzwiekow, smakoszem lokalnej kuchni i dwumetrowym chlopem o fizjonomii zabojcy i golebim sercu. A jego wspollolatorka (znow glupio mi zapytac o imie po paru godzinach rozmowy) studiuje w Nantes francuski. Zdazylam sie juz do niej zapisac na lekcje. Podstawowe slowa do przypomnienia:
- chce (tak, dbam o siebie )
- chcialabym ( kiedy trzeba bedzie zachowac pozory;P)
- gdzie (jest np. kafejka internetowa, dzis ci cholerni francuzi przegonili mnie po centrum 4 razy zanim ja znalazlam)
- ile (to kosztuje, bo nadszedl czas liczenia sie z budzetem).
Nantes jest piekne starodawne i very lively
Ben ma ogromne mieszkanie w samym centrum, z widokiem na sredniowieczna katedre w odleglosci 20 m od okna
Ewa sie cieszy cieszy, z Nantes, z Bena, ze wsp., ze srodowej byc moze wycieczki nad ocean, z braku konkretnych planow na dalej niz sroda, z lekcji francuskiego i z tego ze uciekla juz z Bordeaux, ktore choc smakowite, to cokolwiek sztywne.
Ech.
Teraz Ben i wsp. poszli do baru a Ewa zostala w domu i idzie spac. Ma spore zaleglosci do nadrobienia.