Jak to sie stalo, ze wciaz jestem w Nantes? ze nie ustawilam budzika? ze nawet nie probowalam otworzyc oczu o 9.15? I ze leze w lozku, wsuwam tosty z twarozkiem i nutella (zakazane), pije swietna herbate i przegladam zdjecia ze wczoraj? Niewazne jak to sie stalo. Wazne, ze jestem absolutnie zachwycona obecnym stanem rzeczy. Czasem bycie porzadnym turysta jest naprawde wyczerpujace. Nie dosc ze przewodnik Marco Polo nie szczedzi informacji o mijejscach ktore musisz bezwglednie odwiedzic, to jeszcze hosci maja setki subiektywnych uwag co do tego co jest naprawde warte zobaczenia. Wiec na przyklad przewodnik: katedra Piotra i Pawla. Ben: stare suszarnie bananow. Przewodnik: Ile Feydeau. Ben: Centum sztuki wspolczesnej. Itd. Biegasz wiec pomiedzy jednym must-see a drugim i dostajesz zadyszki od podziwiania tych wszystkich wynalazkow techniki, odkryc nauki i dziel sztuki, A najtrudniejsze w tym wszystkim jest zachowanie w miare stalego poziomu zainteresowania, zdolnosci do popadania w zachwyt i umiejetnosci zadawania docieklwych pytan. Po 20 dniach podrozy gleboki, bogaty smak nowego gatunku lokalnego wina jest oczywistoscia, francuska kolacja przygotowana przez gospodarza po prostu ci sie nalezy, a nawy gotyckich kosciolow przemierzasz z rutyna i ziewnieciem. Ot, upadek turystycznego morale. Podroznicza degrengolada.
By sie przed powyzszym uchronic dzis spedzam dzien gladko, leniwie, powoli. Namyslam sie nad dalszym planem, rozwazam scenariusze, moze pojde na krotki spacer, a na deser udam sie na festiwal muzyki elektronicznej do starej fabryki ciasteczek Lu albo innego postindustrialnego przybytku kultury.