musialam wreszcie pozegnac LaRochelle, ktore ostatecznie udalo mi sie zobaczyc, Nantes i wszystko co trzymalo mnie tam tak dlugo. Czyli na przyklad Erwanna i Bena i jeszcze Chiarana, ktorzy o 3 w nocy i po 3 butelkach wina spiewali mi piosenki Jacquesa Brela. Jestem w Lyonie, ktory mam zamiar zjesc jednym turystycznym chapnieciem, jako ze tylko na tyle pozwala mi beznadziejne (i beznadziejnie drogie) polaczenie kolejowe Lyon-Mediolan.
Siedze posrodku pokoju Camille, posrodku 200-metrowego mieszkania studenckiego posrodku Lyonu i zaczynam myslec o powrocie. Dzis, w trakcie angielskojezycznej konwersacji z Yoay (?), ktora przez 3 lata zyla w Afryce, wyrwalo mi sie polskie slowo. Nie pamietam jakie, ale to pierwszy raz od wielu dni. I to musi cos znaczyc.
Warszawo, strzez sie.