Po koszmarnej podrozy pociagiem klasy eastern europe lux (najpierw klimatyzacja ustawiona na zamrazanie a po interwencji grzejnik przypala mi kolano, giant smelly thai girl sleeping next to me, niedobra kanapka na droge i portugalskie dziwadlo gapi sie na mnie cala noc, co sie nie obudze, nie odwroce, baba sie gapi) wysiadlam na dworcu Santa Apolonia z widokiem na ocean. Bez dodatkowej oplaty. Poniewaz dotychczas podrozowalam z Olka i wszelkie zdolnosci do orientacji w terenie zostaly uspione (Ola nawet przez sen wie, gdzie jest polnoc), musialam wlozyc wiele wysilku w znalezienie przejscia do metra. Ukyto je w polowie peronu numero 1 za automatem z batonikami. Na stacji metra mieli na mnie czekac Tania i David. Oczywiscie nie czekali, ale dzieki temu moglam sie chylkiem pozbyc wstretnej kanapki, nie tlumaczac nikomu, ze glodujace dzieci w afryce tez by jej nie zechcialy. Tania i David przybyli z niewielkim opoznieniem, bo nie dogadalismy ze przyjezdzam o 8 rano a nie wieczorem. Oni nie dogadali, bo ja jak byk mam w wyslanych 8 AM. Nie szkodzi. Nie szkodzi nic a nic. Zwazywszy ze wkrotce potem zaprowadzili mnie do swojego mieszkania, gdzie mam wlasny pokoj, podwojne lozko z zielona kapa jak mech z gor stolowych, ze mam nad lozkiem fluorescencyjne gwiazdozbiory rozswietlacjace mroki portugalskich nocy, ze David czyta Sandmana i Blacksada a Tania kocha Zlada od supersonic-electronic, ze uwielbiaja gotowac portugalskie jedzenie, ze David, gdy Tania zarabia na zycie jako typographist, maluje tuszem portrety przyjaciol, ze czytaja Naomi Klein i fotografuja... to to ze sie spoznili 10 minut naprawde im wybaczam.
A zeby wrocic do poczatku, nadac wydarzeniom wlasciwa kolejosc: spotkalismy sie, Tania pobiegla do pracy, David pokazal mi droge do officio del turista/officina de turiste/ officio turistas (po Francji i Hiszpanii wszystko mi sie... kontaminuje;P), wyruszylam w droge. Traveling is an adventure. Wyruszylam w miasto i przepadlam.
Z poczatku chcialam sobie nakreslic jasny plan wedrowki po Lizbonie. Oznaczylam kluczowe miejsca na mapie, sprawdzilam godziny otwarcia muzeow. Lizbona jednak nie poddala sie tak latwo. W zasadzie nie ustapila ani na krok. Zaczelo sie od tego, ze chcialam dosc do glownej alei prowadzacej do oceanu. A tu hyc! Winda. Ale jaka! Winda Eiffla! Winda nad windami! Winda nie taka ot, sobie. Z nienacka wyrasta miedzy budynkami winda. Wsiadasz do przestronnej kabiny wylozonej drewnem i lustrami, a ona wynosi cie ponad czerwone dachy Lizbony, by odkryci przed toba droge do pochodzacego z XII wieku zruinowanego kosciola, w ktorym obecnie miesci sie muzeum archeologiczne.
Probuje jednak wrocic na trase, zwracam sie na zachod, by dotrzec do zamku z X wieku i niemal rownie starej katedry, w ktorej gotyk miesza sie z wplywami mauretanskimi. Po drodze jednak daje sie wodzic miastu za nos i co rusz zachodze a to do cervejarii na zupe ze swiezego szpinaku, a to do cafe na cafe, a to skrecam, by zbadac puste, zalane sloncem podworko, a to gubie sie pomiedzy malenkimi uliczkami, ktore wznosza sie i opadaja, krzyzuja i okalaja nawzajem. Gubie sie tak godzinami, az wreszcie miasto znudzone moja rezygnacja naprowadza mnie na szlak. Tory tramwajowe, wzdluz ktorych mam podazac by dotrzec do zamku. Castillo. Stoi nieruchomo ponoc od tysiaclecia, choc dzis zdawal sie zlosliwie mi umykac. Nie gniewam sie.
Wracam do domu, najbardziej na okolo, jak mozna sobie wyobrazic, bo i metro podstepnie wywozi mnie o stacje za daleko, a skoro juz tu jestem, to przeciez tak blisko do areny, na ktorej 11 wrzesnia rozegra sie krwawa corrida... po drodze pisze do Tanii, chce kupic butelke wina do kolacji, pytam czy biale czy czerwone. Tania odpowiada ze zielone, vinho verde, kupuje wiec butelke zielonego wina i zmeczona docieram do mieszkania. Dalej bedzie uczta, mnostwo smiechu, szukanie najglupszych piosenek na swiecie, rozmowy, rozmowy rozmowy... Tania juz dawno spi a ja chyba tez powinnam sie polozyc, choc dyskusje z Davidem moglibysmy ciagnac do rana. Sztuka, podroze, kultura, rodzina, przyjaciele, fado, Franco i jak Portugalczycy udaja, ze mowia po hiszpansku.
I jakos nie moge sie pozegnac z dzisiejszym dniem.