Geoblog.pl    Ampa    Podróże    Warszawa-Lizbona    Rzym, wilcze zÄ™by
Zwiń mapę
2008
26
wrz

Rzym, wilcze zęby

 
WÅ‚ochy
WÅ‚ochy, Roma San Pietro
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6442 km
 
Ostatnie popołudnie i ostatni wieczór w Rzymie. Spacerowałam po mieście już zupełnie bez planu. Schowałam do kieszeni mapkę z pozakreślanymi muzeami, zabytkami, fontannami. Byłam zmęczona zaliczaniem kolejnych punktów na trasie. Jednak wędrówka, choć chaotyczna, miała cel. Chciałam uszczknąć jak najwięcej z tego miasta. Bo nasycić się nim - nie da. Godzinami przemierzałam ulice, zaglądałam do sklepików, oglądałam wystawy, spoglądałam w twarze mijających mnie ludzi. Lub odwracałam w twarz, kiedy zaczepiali mnie obcy mężczyźni. Za dnia częściej śmiałam się lub chociaż uśmiechałam, jednak po zmroku surowa polska obyczajowość, choćby ostentacyjna i wynikająca głównie ze strachu, była wskazana. Wędrowałam, mieszałam się z setką Japończyków fotografujących Collosseum, by zrobić sto pierwsze identyczne zdjęcie, kupowałam szesnaste już od przyjazdu lody, szperałam w second-handzie, goniłam rudego kota, siedziałam na schodach obserwując turystów małych i dużych, fotografujących, jedzących, zaliczających, notujących i czytających przewodniki. Było już późno, kiedy trafiłam do malej włoskiej restauracyjki, gdzie najlepsza-na-świecie-pizza kosztowała 6 e, vino tinto piccolo (hihi mój włoski jest nie najlepszy) to była 1/3 butelki podana w dzbanku, a bruschettę przyniosł mi sam właściciel knajpy. Zaraz po moim przyjściu przy stoliku obok zjawiło się paru Włochów (wyglądali jak mafia, ale dla mnie chyba wszyscy Włosi tak wyglądają), więc mogłam poobserwować italian lifestyle. Czyli: jak się witają i z kim, co jedzą (margheritę), co piją (vino tinto, ale nie piccolo), czy mówią głośno (nie), czy podrywają kelnerkę (nie, ale to chyba była córka właściciela), czy klną (znam tylko porca miseria i putana, ale nie słyszałam)... Po dokonaniu ważkich obserwacji, dopiciu ostatnich kropli wina, odnalezieniu drogi do domu na mapie i zapłaceniu rachunku (bruschetta nie była gratis:P) udałam się w kierunku metra. Massimiliano uprzedził że będzie miał gościa, miał dwóch. Konkretniej dwie, Dwie Frywolne Amerykanki. Zastałam wszystkich troje przy kolacji i przy drugiej butelce vino tinto. Dziewczęta właśnie zgłębiały palące kwestie obcisłych dżinsów, które noszą Włosi, tego, czy noszą pod spodem bieliznę, tego, czy Massimiliano nosi bieliznę i dlaczego nie (bo nie ma na nią miejsca w ciasnych spodniach), dlaczego spodnie Massimiliana są takie ciasne...Max, poprzedniego dnia tak rozmowny, teraz milczał tajemniczo, spoglądał na nas spod oka, usmiechał sięsubtelnie. Podejrzewam, że ukrywał wilcze zęby, które rosły coraz dłuższe z każdym słowem wypływającym z ust seksownej Nadii. Wiedziałam już, że skończył się czas serwetkowych ilustracji i dzielenia się życiową filozofią (w moim przypadku jej entuzjastycznym brakiem), zaś nastał czas imprezy. Jej poziom spadał wielokrotnie pod stół, a to z butelką po winie, a to Nadią (która ponoć wciąż bawi w Rzymie), Massimiliano wielokrotnie napełniał szklanki ginem, ja wielokrotnie nacisnęłam spust aparatu, który jest zawsze skory uwiecznić upadek obyczajów lub nagie pośladki Jednej z Frywolnych Amerykanek.

Potem poszliśmy spać, potem było ostatnie cappuccino, pakowanie się, odświętne ubranie na drogę (bo dzień wcześniej wyprałam w ręku sweterek), odświętne uczesanie (przy pomocy suszarki i szczotki, yeah!), pożegnanie z Massimilianem, który na do widzenia nagrał mi 4 Gb włoskich piosenek. Kto by pomyślał, że Włosi nagrali tyle piosenek!

A jeszcze bardziej potem było 26 godzin pomiędzy Rzymem a Warszawą, z małym przystankiem na Wiedeń.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Ampa
Ampa .
zwiedziła 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 34 wpisy34 48 komentarzy48 72 zdjęcia72 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
27.08.2008 - 01.10.2008