Powiem tylko o jednej rzeczy, która pozostawiła we mnie niezatarte wrażenie szczęścia i rozkoszy. Otóż w Wiedniu, na dworcu zupełnie niczym Warszawa Centralna, tylko mniej woniejącym i mniej zatłoczonym, zjadłam pierwszą od miesiąca
**** kajzerkę z mortadelą i ogórkiem konserwowym****
tam tara dam!
Jakież to było zwyczajne, zwyczajnie wspaniałe! Po tych bruschettach, po tartinkach z foie gras, po tostach z twarożkiem ziołowym, po bagietkach z prosciutto crudo i francuskich bułeczkach z tuńczykiem, zaprawdę powiadam wam, kajzerka z mortadelą była jak objawienie.
W kilka godzin poźniej, w połowie drogi między Wiedniem a Kielcami dane mi było skosztować kanapki z mielonką, którą otrzymałam od towarzyszki podróży (czyt. 8-godzinnej niedoli), przemiłej emerytki, która nie dała mi zmrużyć oka przez ten cały czas, ale wcale nie mam jej za złe:)
Niech żyją emerytki podrózniczki i ich kanapki z mielonką!