Wlasnie. Po raz pierwszy w tym roku kapalam sie w morzu. Droga do niego byla dluga i wyboista. Zacznijmy od tego, ze udalo nam sie opuscic dom dopiero popoludniu, bo Marie, skadinad urocza osoba, ma w dupie dobre obyczaje i nie spieszyla sie z wyjsciem. A klucz byl jeden. W koncu o 13 znalazlysmy sie na trasie. Prowadzila nas mocno juz zuzyta mapka Kevina. Podejrzewam, ze robil ja z mysla o tym, zeby pozbyc sie z domu couchsurferow na jak najdluzej. Bo prowadzila przez wszystkie mozliwe wzgorza zakrety i zakamarki Marsylii. Po osiagnieciu poziomu 160 m npm i obejrzeniu kosciola marynarzy oddajacych Chrystusowi pod opieke swe okrety, a w zasadzie ich drewniane modele na sznurkach :)), bylam juz mocno skupiona na tym, zeby dostac sie wreszcie do morza. Zwlaszcza ze ze wzgorza wydawalo sie wyjatkowo niebieskie. Ostatecznie po dlugim marszu znalazlysmy sie na plazy. Tam stopilam sie kolorystycznie z piaskiem i gdyby nie kostium, w ogole by mnie nie bylo widac. Bo piasek w Marsylii wyjatkowo bialy. Obecnie nadrabiam zaleglosci i usiluje choc troche sie opalic, sa juz efekty: piekace ramiona i dekolt. Potem udalysmy sie najdluzsza mozliwa trasa do starego portu. Port szczegolnie polecila mi moja mama jako cenny osrodek przerzutu narkotykow, handlu ludzmi i kluczowy punkt dla szeroko pojetego srodowiska kryminalnego Francji. Rzeczywiscie staralysmy sie wczuc sie w atmosfere Marsylii, co szczegolnie latwe bylo w najlepszym, najtanszym i najbardziej mafijnym (a przynajmniej bardzo bym chciala, zeby tak bylo) barze w miescie. Zamowilysmy u starego francuza 2 haburgery z frytkami. I zjadlysmy je, siedzac na ulicy przy starych stolach pokrytych brudna cerata, w towarzystwie ciemnoskorych chlopcow ze zlotymi kajdanami i cholernie zbuntowanym spojrzeniem. Nie wiem o czym gadali. Ale na bank o interesach;P
Zjadlysmy wiec najlepsze hamurgery w miescie i jedne z lepszych jakie w zyciu jadlam (w zestawie po 2,50) i skierowalysmy sie do domu. Tu czekali na nas nowi goscie Kevina, z Niemiec. Ola uwaza ze robilam niestosowne uwagi o Ulriku von Jungingenie. Mi sie wydaly zabawne, ale moge sobie tak wiecej nie zartowac jak nikt sie nie smieje;P Anyway. Pogadalismy, pozartowalismy i posiedzielismy na dachu gapiac sie na Marsylie. A teraz spac. A jutro do Barcelony.