to byl bardzo szczegolny czas dzieki szczegolnym towarzyszom podrozy, m.in.
- stuknietej portugalce, ktora znala tylko jedno angielskie slowo - thank, bez you. stosowala to slowo za kazdym razem gdy udalo jej sie wyciagnac ode mnie cos do jedzenia: kiedy nalalam jej troche wody do kubeczka pila ja z ekstatycznym wyrazem twarzy i spogladala na mnie by sprawdzic czy widze, jak bardzo byla spragniona. w zasadzie to caly ten spektakl byl wart polowy ciasteczek hit i pol litra jakze cennej w podrozy wody.
ponadto tym samym pociagiem jechal ze mna nielegalny(?) imigrant, ktory kupil mi batonika a nastepnie sam go zjadl, po czym zostal zabrany do kontroli, oraz czlowiek-plecak, ktory spal w luku bagazowym, a w zasadzie w dwoch, spoczywajac centralna czescia ciala, tzw korpusem, akurat w poprzek korytarza. w dodatku tuz pod drzwiami. w zwiazku z tym podrozni udajacy sie za potrzeba, do bufetu, a takze kontrolerzy biletow musieli dawac poteznego susa, wspierajac sie o polki, otwierac drzwi butelka, a wszystko to w trosce o spokojny sen quasi-plecaka.
d pociqgu relacji madryt - hendaye mialam wspolpasazera, ktory przypominal co najmniej mechanika z kutra rybackiego, kroty wraca do domu po wielu dniach na morzu. a uprzejmy byl jakby wracal po naprawde nieudanych polowach, licznych awariach silnika albo dlugotrwalym zatruciu pokarmowym. ten nieobyty czlowiek zaskoczyl mnie jednak, kiedy w polowie podrozy wyciagnal 1984 Orwella, teraz zastanawiam sie czy to lektura mogla go tak nastawic do swiata.
w pociagu z Hendaye do bordeaux, TGV, ktory mial wreszcie zapewnic mi komfort i spokoj, a przynajmniej takie pokladalam w nim nadzieje, naprzeciwko mnie siedziala kobieta z wasem wraz ze swoja matka, kobieta w krogulcem. nie dosc ze nie moglam oderwac oczu od wasow na twarzy niczym z komiksu Kajko i Kokosz (moze to nie byla kobieta z wasem tylko facet z biustem, nie wiem co gorsze), to za kazdym razem jak spuszczalam wzrok, natrafialam na przerazajace stopy sasiadki, obute w japonki, z ktorych wystawaly zlowieszczo krogulce, czyli pomalowane przed wiekami na rozowo straszliwe pazury. wobec takich potwornosci zaglebilam sie w lekturze gazetki tgv, po francusku, ktory znam niestety dosc slabo. zrozumialam glownie numery telefonow.
od lektury oderwalo mnie male zamieszanie wywolane przez siedzacych nieopodal czarnoskorych francuzow. otoz ci wytworni panowie przyodziani w ekskluzywne garnitury i bogato przyozdobieni zlotem, ktorego nadmiarem nadrabiali ewidentne braki w uzebieniu, zajeli cudze miejsca. jednak kiedy jeden z pasazerow chcial spoczac w przynaleznym mu fotelu przy oknie potraktowali to jak obelge i dopiero konduktorowi udalo sie przeprowadzic ich do wlasciwego wagonu. Moze ma doswiadczenie w tego rodzaju mediacjach. cale szczescie chwila mojego spotkania z Mimi i Nico byla bliska, juz po chwili spotkalismy sie pod dworcem w Bordeaux, i udalismy sie do ich lieszkania w Merignac, o czym napisze w nastepnym odcinku.